Od czego tu zacząć… Więc tak, w nocy lał deszcz. Deszcz dudnił po całej Hawanie. A rano spakowaliśmy się i w drogę. Ale w jaką drogę…
Wychodzimy z naszej casa particular w Starej Hawanie do zamówionej przez naszą gospodynię taksówki, a to 70-letni rozklekotany wrak motoryzacyjny, który z pewnością pamięta lata 50-te w Stanach. Robi mi się słabo na samą myśl, że mamy do przejechania ok 200 km i to w dodatku z niespełna półtoraroczną Zosią. Taksówkarz, typowo wyglądający Jorge czy Juan wielkości hipopotama, pokazuje na kobietę w taksówce i grubym głosem mówi:
-Mi Señora.
Więc taksówkarz Jorge, „mi Señora” i my ładujemy sie do auta. Bagażnik z tyłu zamyka się dopiero wtedy, gdy się go dokręci śrubokrętem, więc Dario przy pierwszych wybojach sprawdza, czy nam nic nie wypada. Wsiadamy, zapinamy pasy… Zaraz, zaraz, jakie w ogóle pasy???? Pasów brak. Nasza trójka ładuje się do tyłu, fotelik Zosi stawiamy pośrodku między nami, podpieramy plecakami, kurtkami i czym się da, by w ogóle jakoś się trzymał i nie spadł. Jeszcze tylko głośny kubański reggaeton i w drogę.
Jedziemy, a raczej trzęsiemy się z prędkością ponad 100 na godzinę. A teraz zagadka:
Pytanie: Skąd wiedzieć, jak szybko jedziemy na Kubie, skoro prędkościomierz w aucie nie działa?
Odpowiedź: Kierowca zwalnia na autostradzie z limitem do 100km/h, jak widzi policję.
Zosia patrzy się wokoło, podskakuje wesoło i w rytm muzyki merda nóżkami. Po czym zasypia i śpi całą drogę! Zosia ŚPI CAŁĄ DROGĘ!!! Dario zawija się w torebkę foliową i mój szalik, bo drzwi są nieszczelne i wieje, i też zasypia. A ja najpierw oglądam kubański krajobraz z plantacjami palm bananowych i trzciny cukrowej, po czym skupiam się na samochodzie. Kolor: w niektórych miejscach oryginalny szary, reszta – brązowy, ale nie od farby tylko od rdzy. Pozostała część samochodu ma kolor brudu. Ale przyznać trzeba, że te kolory rdzy i brudu były rzeczywiście niespotykane i niesamowicie wtapiały się w urok samochodu. Przez szczeliny w drzwiach i oknach wwiewa nam kurz kubańskich dróg do środka samochodu, ostry zapach diesla katuje nasz węch, lusterko boczne od strony kierowcy pobite i tak to jedziemy.
Podziel się:
3 thoughts on “W drogę do Zatoki Świń: Dzienniki z Kuby”
Marta
(3rd lipiec 2016 - 6:50 pm)Czytam Twoje dzienniki i wciąż pojawia się pytanie: skąd brałaś siły,żeby zajmować się dzieckiem,radzić z codziennymi zajęciami, niewiadomą zupełnie nowego kraju i – jeszcze znaleźć czas na pisanie dziennika? Zapiski są bardzo ciekawe: jest w nich i Zosia ,i Dario, i Twoje widzenie Kuby. Piękne zdjęcia unaoczniają i dopełniają to, o czym piszesz. Ogromne samozaparcie z Twojej strony i chęć odkrywania nowego. Pozdrawiam.
lovetravellingfamily
(6th lipiec 2016 - 6:32 pm)@ Marta: Dziękuję Ci za komentarz, zdałaś mi chyba jedno z najtrudniejszych pytań. Skąd brać siły? Różnie to bywa, czasem się ich nie ma mimo samozaparcia. Myślę, że przede wszystkim ważne jest wsparcie bliskich, bo jeśli za każdmy razem jak siadasz do komputera czujesz jedynie negatywne emocje wokół i lekceważący wzrok, to pisać nie jest łatwo. Ja miałam to szczeście, że zarówno Dario jak i moja mama od początku mnie wspierali 🙂 A co ważne jest dla innych i skąd inni biorą siły? O tym już wrótce 🙂
Anka
(14th marzec 2018 - 4:53 pm)Dużo ciepła w tych dziennikach.